Nie do obrony

 Seminarium poszło fatalnie. Dwie osoby oddały prace w czas i w efekcie zostały wyróżnione. Jedna osoba  nie przysłała nic, jedna przysłała 3 niepowiązane ze sobą rozdziały, jedna- jakieś pseudonaukowe dywagacje a jedna 20 stron nie na temat. 

Reszta to chaos i nieudane dłuższe wypracowania, które trudno nazwać rozprawką. 

W dodatku wszyscy spóźnieni przysłąli te swoje osobiste opus magnum na 3 tygodnie przed obroną. A powinni pół roku wcześniej, żeby można nad nimi sensownie popracować przez dłuższy czas. W końcu to proces i droga dojścia jest dosyć istotna.  

Hmmm…. W związku z dodatkowymi obowiązkami- konsultacje, czasopismo, artykuły, administracyjna pańszczyzna, prace projektowe, sekretarzowanie, samobiczowanie,  z przepracowania konanie- stanąłem w obliczu totalnej klęski. 

Skonsultowałem się z recenzentką. Po wielu szczerych rozmowach postanowiłem ‘podjąć wyzwanie actimela’ i uratować co się da.

Na pierwszy ogień poszły wyroby naukopodobne. Trzy niepowiązane rozdziały, dwadzieścia stron mącenia wody i językowa masakra zostały odłożone na zaś, bo i tak nie ma sensu ich prostować kosztem innych, których można jeszcze uratować. Ci inni mają przynajmniej szansę na nadzieję. Poprawione pewnie bedą na 3 z dziesięcioma minusami (byle nie trzynastoma). Zobaczymy tylko co powie recenzentka. 

Jak ich zje to przy okazji i mnie. 

Wyjdę na totalnego idiotę. 

Ale niech tam! Raz kozie śmierć.

O dziwo- recenzentka stwierdziła, że na trzy z dziesięcioma minusami mogą być. Dobrze, kiedy recenzent i promotor mówią tym samym językiem. To wiele ułatwia. I koza nie musi umierać.

Po obronie dostałem maila od mąciciela naukowej żybury, że jest zdeterminowany, żeby bronić się jeszcze w lipcu i prosi o sprawdzenie pracy, bo złożył wniosek o zaliczenie seminarium przez dziekana i jest zdeterminowany i chciałby się bronić i jest zdeterminowany i chciałby.

Rzuciłem okiem na pracę jeszcze raz ale nie wydawało mi się, żeby to było coś do obrony.

W następnym dniu, wracając z pieknych okoliczności przyrody- z miejsca, w którym odcinam się od toksycznej rzeczywistości i jeszcze bardziej toksycznych ludzi, gdzie sarny, bażanty, dziki i inne dzikości grasują,  nieopatrznie spojrzałęm na telefon, który wyraźnie wyrażał groźbę, że pół instytutu mnie szuka. A konretnie Dyrektor i Sekretariat

Koniec odcinania się oznacza zwykle początek ścinania (mnie jako skazańca oczywiście).

hmmmmm… oddzwoniłem.

Sekretarka poinformowała, że czeka na mnie podanie do zaopiniowania i że jest ono dość pilne.

Akurat następnego dnia miałem w planie wizytę w instytucie. Wprawdzie semestr się skończył i nie musiałem już mieć konsultacji, ale musiałem rozliczyć się z różnych innych obowiązków administracyjno-organizacyjno-bezsesownie-dobijających-i-czasomordujących. 

No dobrze. 

Podroczyłem się z sekretarką przez ułamek sekundy, żeby zgrywać niedostępnego ale nie na tyle, żeby ją zdenerwować albo zasmucić i obiecałem podejść następnego dnia w celu wyrażenia dobrej woli.

Jednak w drodze do domu proces myślowy zachodził dalej gdzieś wewnątrz zakamarków umysłu dość doświadczonego już przez życie i ludzi adiunkta.

Wszystkie znane mi podania i wnioski zostały już załatwione. 

Może jakiś student chce przełożyć praktyki na lepszą przyszłość …

albo???….

eureka!!!

mąciciel naukowej żybury!!!

przecież napisał, że napisał wniosek!

To może być tylko on!!!

Pragnie mącić dalej!!!

Jako rzekłem- następnego dnia, z trudno ukrywaną ciekawością pospieszyłem do sekretariatu jeszcze przed innymi obowiązkami. 

Chyciłem wniosek studenta.

Jest!

Faktycznie- mąciciel naukowej żybury!

Przebiegłem wzrokiem po uzasadnieniu wniosku. Z opisu wychodziło na to, że jestem wyjątkowym opierd..czem i  że nie chce mi się czytać doskonałej pracy wyjątkowego studenta, który sam sobie wszystko sprawdził  i jego zdaniem nic nie trzeba  poprawiać!

ODROBINKĘ… 

aczkolwiek skutecznie

zdębiałem …

na chwilę.

Przypomniałem sobie bezczelne i totalnie bezkrytyczne pytanie w stosunku do moich uwag merytorycznych, które naukowy arcymąciciel mi przesłał: 

“co w tej pracy nie nadaje się do obrony i co w bibliografii jest nie tak, skoro ona się generuje automatycznie?”

Przypomniałem sobie również moją nagłą odpowiedź, gdyż takiej bezczelności (biorąc pod uwagę, że niechodzącego na seminaria gościa ledwo, co kojarzyłem) bez odpowiedzi nie mogłem zostawić. Przypomniałem sobie, że wskazałem, że 

1.wypracowanie na 20 stron nie nadaje się do obrony jako praca licencjacka), 

2.praca w połowie jest nie na temat 

3.a zapis bibliograficzny niekonsekwentny ( a uczyliśmy się go na pierwszym seminarium). 

To samo napisałem we wniosku. 

Non Draco Sit Mihi Dux

ale w razie czego nie zawaham się go użyć.

p.s. był taki moment, że zastanawiałem się, czy nie odegrać przed sekretarkami monodramu, w którym bym biegał po sekretariatach i korytarzach, wydzierając się wniebobogłosy, żeby szybko zwoływać komisję, bo student dojrzał i chce się bronić

tak żeby się poważnie zastanawiały czy mi nie odbiło z gorąca na dworze

absurd sytuacji byłby epicki i odpowiedni

stwierdziłem jednak , że na zimno będzie smakować lepiej

opiszę w internetach, 

p.s. do p.s.

(Na prośbę tych, którzy przeżyli, nazwiska zostały zmienione. Z szacunku dla zmarłych, całą resztę opowiedziano dokładnie tak, jak się wydarzyła)